Madziu.
Pisałem, że zaczynam się bać, bo nie może być tak, że człowiek znika bez śladu w czasoprzestrzeni między osiemnastą a osiemnastą dziesięć i progiem drzwi dziadków.
Pozostaje czekać na wyjaśnienie wszystkich okoliczności tego tragicznego zdarzenia.
Pozostaje wierzyć, że wszyscy dzielnie przejdziemy przez czas pożegnań.
Pożegnań w liczbie mnogiej, bo są dwa.
Bo najpierw musimy pożegnać nadzieję, gdy już okazało się, że nie mają sensu dalsze poszukiwania.
Drugim pożegnaniem będzie Twoja ostatnia ziemska wędrówka w morzu kwiatów, wśród bolesnych westchnień bezsilnej rozpaczy, że słowa już nigdy, ubrać trzeba w tragiczne, a zarazem najsmutniejsze z desygnatów.
Przed Twoimi Rodzicami jest czas najwyższej próby, która według Porządku Bożego nie powinna mieć miejsca.
Najnowsza, najsmutniejsza wiadomość dotarła do mnie późno w noc.
Od tego momentu targają mną wątpliwości, których nie uda mi się chyba rozwiać już nigdy.
Bo w chwili naturalnego wzburzenia, zupełnie zasadnego wobec tego, co się stało, gotów jestem obwieścić miastu i światu, że nie chcę być cywilizacyjnym i kulturowym obywatelem Europy, w której z instrumentarium prawodawstwa wykreślono najwyższy wymiar kary.
Z drugiej zaś strony, chwalebny pierwiastek humanizmu orzekanych kar, każe mi studzić emocje i autentyczny zapał do publicznego linczu w majestacie prawa.
Jednak póki co, nie stać mnie na to, by podzielać słuszność doktrynalnych założeń, według których nawet najgorsze bydlę zasługuje na obronę przed sądem, a później taką karę, która zabezpieczy jego interes w postaci szansy na resocjalizację i powrót do społeczeństwa na warunkach pełnej podmiotowości prawnej i obywatelskiej.
W takich chwilach jak ta, te wszystkie mądre kodeksy, w których zapisano tysiące artykułów i paragrafów, nie wytrzymują próby ognia i wody w zderzeniu ze ludzkim poczuciem sprawiedliwości.
Niestety.
Madziu...